Karol Mroziński
Zola ze słoika
Niecierpiące zwłoki porachunki rodzinne zmusiły mnie do podróży aż na Targówek. Jechałem autobusem, bo – jak się okazało – na Targówek jeżdżą autobusy. Po co – nie wiem, ale jeżdżą. Razem ze mną, a raczej obok mnie, a dokładniej to naprzeciw, jechała dziewczyna z książką. Czytała tę książkę. Co najśmieszniejsze – książkę Emila Zoli. Kto czyta książki Emila Zoli? – pomyślałem. Po co czytać książki Emila Zoli? Kim w ogóle był Emil Zola? O czym pisał? Czemu ta dziewczyna naprzeciw mnie czytała jego książkę? I czemu miała jakieś dziwne gówno we włosach? Nie wiem – diadem, czy jak to się nazywa, miedziany drut założony w poprzek na łeb. Postanowiłem ją o to zapytać, bo nie dawało mi to spokoju – ten drut na łbie i ten Zola. Kopnąłem ją czubkiem buta w czubek buta. Podniosła oczy. Spojrzałem na nią. A spojrzenie mam wyraziste, przeszywające duszę na wskroś.
– Fajne masz to gówno we włosach – rzekłem.
– Dzięki – odpowiedziała.
– Czemu je nosisz?
– Żeby mi się włosy nie rozpierdalały.
– OK.
Milczeliśmy przez chwilę. Zacząłem myśleć o czymś zabawnym, nie pamiętam, chyba o tym, że jacyś naukowcy badali DNA Ozzy Osbourne’a, żeby się dowiedzieć, jakim cudem przeżył tyle lat ćpając tyle, co ćpał, i okazało się, że Ozzy nie jest jednak człowiekiem, czy coś w tym stylu. Nieważne. Ćpanie mnie nie interesuje. Ćpanie jest dla piętnastolatków. W ogóle uważam, że narkotyki powinny być nielegalne.
Spojrzałem znów na dziewczynę z książką i przypomniało mi się, że miałem ją jeszcze zapytać o tego Zolę. Znów trąciłem czubkiem buta jej czubek buta.
– A co tam za książkę czytasz – zapytałem.
– „Bestię ludzką” Emila Zoli – odpowiedziała.
– O czym to jest?
– O lokomotywach.
– O lokomotywach?
– O lokomotywach.
– OK.
– Nie znasz Zoli? – spytała.
– Nie. Nigdy w życiu go nie poznałem.
– A chciałbyś?
– Co bym chciał?
– Poznać Emila Zolę.
– Jak miałbym go poznać? – zapytałem.
– Mam go tu, ze sobą – odpowiedziała dziewczyna z dziwnym gównem we włosach. – W słoiku.
– Masz Emila Zolę w słoiku?
– No, mam – rzekła i sięgnęła do plecaka. Wyjęła z niego duży słoik, w którym siedział jakiś malutki mężczyzna. Odkręciła go i podała mi do rąk. Zajrzałem do środka. Mężczyzna spojrzał na mnie, uchylił kapelusza i powiedział: „Bonjour, monsieur. Je suis Émile Zola”.
– Bonjour – odpowiedziałem, po czym zakręciłem z powrotem słoik i oddałem dziewczynie, a ona schowała go do plecaka.
– No i co powiesz o panu Emilu – zapytała.
– Owszem, dosyć sympatyczny – rzekłem, patrząc przez szybę. – Nie to, co inne słoiki.
Magdalena Tarasiuk
PRÓŻNA 14
Zadzwoniła latem, po roku milczenia, spowodowanego okolicznościami na tyle nieprzewidzianymi, zaskakującymi, co dramatycznymi. I zrozumiał, że spełnia się stare porzekadło wszystkich babek, matek: nieszczęścia chodzą parami. W tym przypadku była to cała wycieczka nieszczęść. Jakby ktoś rzucił na nią klątwę. Nie wierzył, że to jej głos – zmatowiały, obolały, paradoksalnie – silniejszy. Doroślejszy. Bez zbędnej uwertury powitalnej, jak gdyby widzieli się wczoraj zaczęła:
– Dziwnie czułam się dziś na Próżnej, co już Próżną nie jest – na „styku wczoraj i jutro”. Czyli jakby dziś było cienką linią, uwierzysz?
Tylko cienką linią? Całymi latami drażniła mnie ta zdewastowana ulica, żywa-martwa pamiątka po zagładzie miasta.
– Mario, to Ty?! Nie wierzę! Wróciłaś! Opowiadaj, choćby o Próżnej. Tak bardzo czekaliśmy z Anną na ciebie.
– Umiera mój ojciec. Próżna. W częściowo ratowanych fragmentach kamienic mieszkali moi koledzy, potem koledzy mojej córki. Bywałam nawet w tych mieszkaniach. Wysokość pokoi niezrozumiale przytłaczała. Było ciemnawo, zimno i ściany śmierdziały pleśnią. Może mi się tylko wydawało, że śmierdziały? Wiesz, jak to jest z ojcem? Byłeś obecny przy śmierci swojego.
– Mario, takie jest życie. Zmieniamy się w podwójnych rodziców – jesteśmy odpowiedzialni za dzieci i za swoich rodziców. Kiedyś będziesz dumna z tego podwójnego rodzicielstwa.
– Dumna? Jestem przerażona, że nie podołam. Wprowadziliśmy się do Śródmieścia w roku 1970 – w grudniu, pamiętam wiadomości z Gdańska w telewizji i niepokój rodziców. Ściszone głosy i głośniejsze podkręcanie radia, żeby przytłumić rozmowy – wtedy traktowałam to jak idiotyczne zachowanie starych. Rodzice nie powinni się bać, prawda? Teraz widzę prawdziwy strach w oczach ojca. I ten strach bardziej doskwiera niż ból, z którym się nie rozstaje od wielu miesięcy. To potwornie egoistyczne, nie sądzisz?
– Uspokój się, Mario, to ludzkie – jego strach i twój strach.
– A więc lata siedemdziesiąte. Wszystkie kamienice zamieszkałe, choć już wtedy zaniedbane. Sądzę, że wówczas – własność miasta, a więc – niczyje. Bo przedwojenni właściciele i mieszkańcy zginęli w Zagładzie i w Powstaniu w czterdziestym trzecim. Jak je odwiedzałam – te mieszkania koleżanek z podstawówki, bałam się wysokich pomieszczeń, zaś przyjaciółki zazdrościły mi klitki w piętnastopiętrowcu na Bagnie, bo była współcześnie nowoczesna, a blok z trzema windami, dwiema osobowymi i jedną towarową od podwórka.
Z latami ubywało mieszkańców, bo kolejne fragmenty groziły zawaleniem, ale jednocześnie cieszyły pojedyncze, wymieniane okna. Niosły nadzieję, że Próżna nie umrze.
– Maryjko, uspokój się. Nie ty jesteś winna śmierci miasta, ani…
– Gdyby ojca wcześniej zdiagnozowano! Powinnam to wiedzieć i zaciągnąć na siłę na badania. Nie byłam dostatecznie stanowcza. A Próżna jednak umiera, na razie częściowo, w dziwny, niezrozumiały sposób. Jest pięknie odremontowana od frontu, biała, a była czerwona, ceglana – z dziurami od pocisków. Dotykało się tych dziur i… parzyło. A może to znów złudzenie?
Wiesz, że Michał miał zawał rok temu, a ja mu nie mogłam pomóc, bo miałam gips do pasa. To podwójnie bolesne. Gdyby nie dzieci… on by umarł, a ja, ach, szkoda gadać!
– Czyli dzieci już były waszymi rodzicami, może wyczerpały limit na tę zamianę ról. Rozchmurz się, jednak wydarzyło się coś pozytywnego.
– Chciałam dziś sfotografować figurkę Hitlera (z zakrytą twarzą) modlącego się w bramie Próżna 14. Umieszczono go w ramach projektu Maurizio Cattelana – figurka nazywa się „On”, ale nie ulega wątpliwości, kto był inspiracją dla artysty
– nikt nie miał takiej „hitlerowskiej” grzywki! Sfotografowałam pustkę bramy, co robi jeszcze większe wrażenie. Tak jakby „On” uciekł przez lekko uchylone zardzewiałe kraty. A może ktoś go ukradł, a może zmuszono autora do zabrania Hitlera przed terminem…
– Istotnie – historia dziwna, tajemnicza i tak naprawdę błaha dla losów świata, dla dziejów ulicy. A jednak warto ją spisać, bo może będzie jakiś ciąg dalszy. Napisz o tym, Mario. A jak się teraz czuje Michał?
– Chce wracać do pracy. Przekracza granice rozsądku, boję się o niego. Ja też przekroczyłam dziś zakaz – zakaz wstępu z powodu zagrożenia budowlanego. Podwórko, którym „uciekł” „On” za chwilę się zawali. A jednak jest odwiedzane – stoją tam dwa fotele ustawione „towarzysko”, jakby ktoś je przed chwilą opuścił, żeby wrócić na górę po paczkę papierosów, albo butelkę piwa. Górę Próżnej zamurowano, żeby nikomu nie przyszło do głowy skoczyć po papierosy czy piwo. A wiesz, nad fotelami mieszkała przyjaciółka mojej córki. Gojka, jak pewnie wszyscy po wojnie.
– To też nie twoja wina, Mańka.
– A jeszcze niedawno nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie ratują Próżnej. Teraz ratują, a ja nie mogę zrozumieć – po co? Po co w taki sposób? Ambiwalentne odczucia z przechyłem na: „negatywnie”.
Kamienicom zabrano duszę, zapach, kolor. I zabrano „Hitlera z Próżnej”
– nie zdążyłam. Ale udało mi się zdjąć podwórko przed zawaleniem. Ciekawe, za kogo się modlił.
– Mario, nie czekaj kolejnego roku. Cierpieniem można się podzielić. Dzwoń o każdej porze.
– Dobrze. Jutro zawożę brata na onkologię.